Sheraton Road wygląda ładnie, za to Sherry Street jest nadal beznadziejne - jednak! - jest już podkład pod asfalt (:
Udało mi się trochę odpocząć na leżaku jak i poimprezować. Odwiedziłam Ministry of Sound (wstęp 100 L.E) i Hawanę (wstęp 45 L.E) - trzeba mieć dobre układy, żeby wejść za darmo, mnie się akurat udało na szczęście (:
W kurorcie jak to w kurorcie nadal spokojnie, a ludzi całe mnóstwo. Hurghada zdecydowanie odżyła (w Marinie czasem ciężko było znaleźć miejsce, żeby usiąść). Ostatniego dnia z telewizji dowiedziałam się, że w Kairze znowu wrze (ładny rym) - Egipcjanie okradli ambasadę Izraela, spalili Amerykańską flagę, podpalili samochody policyjne, a ambasador Izraela opuścił Egipt. Brakuje im silnej ręki.
A ja objadłam się egipskim jedzonkiem (na salonach taameja z tahiną, basbousa czy też sahleb). Pierwszy raz jadłam baba ghanosh (pasta z tahiny, bakłażana i ostrych przypraw, dwie wersje: jako kanapka lub jako dodatek) - może nie byłam na początku zachwycona, ale to jeden z tych smaków, który mi nawet pasuje.
W Kamunie widziano mnie, co drugi dzień, w nowej restauracji GAD na Sheraton zrobiłam chyba również dobre wrażenie - przynajmniej mam nadzieję ;)
A oto kilka fotek dla Was:
pożar statku z ludźmi na pokładzie na plaży z Romy!
pyszny sahleb! (tu: Mashrabeya)
basbousa
chlebek baladi i baba ghanosh (tu: GAD)
mango - miękkie i soczyste (wskazane jest jedzenie go pod prysznicem), za 3 straganowe sztuki - 12 L.E.
ayyy taameja z tahiną (tu: Kamuna)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz